Powróć do: Historia

Dziedzictwo Duchowe Benedyktynów Łysogórskich

Prof. Krzysztof Bracha - Uniwersytet im. Jana Kochanowskiego w Kielcach

 

DZIEDZICTWO DUCHOWE  BENEDYKTYNÓW ŁYSOGÓRSKICH

         Ufundowane w pierwszej połowie XII w. opactwo benedyktynów na Świętym Krzyżu stanowi jeden z najwspanialszych obiektów sakralnych na ziemiach polskich i jedno z najbardziej fascynujących miejsc w Polsce. Klasztor czarnych mnichów, malowniczo położony na osnutym legendami szczycie Łyśca, w gęstwinie puszczy Jodłowej skrywającej gołoborze, łyse polany i stary szlak pielgrzymi, to nie tylko niewyczerpalny temat dociekań naukowych, obiekt fascynacji krajoznawczych, lecz również jedyna w swoim rodzaju przestrzeń o wyjątkowym, wielobarwnym obliczu kulturowym. Jej wpływ na cały region nie da się przecenić, ani porównać z żadną inną częścią kraju. Nie ma bowiem miejsca w Polsce, gdzie historia tworzona przez ludzi tak bardzo stopiłaby się z bogactwem natury, dziedzictwo kulturowe z dziedzictwem przyrodniczym, sacrum chrześcijańskie z miejscową tradycją, pobożność z lokalnym folklorem, historia z mitem, ludowym podaniem i baśnią i wreszcie miejsce spotkań nobliwych pielgrzymów z królewskiego orszaku z masą prostych pątników spod łysogórskich wsi, osad i miast.

Przestrzeń, w której ufundowano opactwo miała bowiem swoje tradycyjne oblicze, o miejscowym, archaicznym, z wątkami o metryce przedchrześcijańskiej pochodzeniu.  Fundacja benedyktyńska wpisała w tą przestrzeń nową wartość, kulturę elitarną, uczoną, benedyktyńską, która stapiała się z miejscową tradycją i wierzeniami ludowymi w jeden ciąg kulturowy lub pozostawała z nią w swoistej symbiozie. Dzięki dziedzictwu natury i historii, szczyt Łyśca zyskał walor miejsca szczególnego, przestrzeni wyłączonej, która zbudowała świętokrzyską tożsamość. 

Łysa Góra (Łysiec) drugi co do wielkości po Łysicy szczyt pasma świętokrzyskiego od dawna fascynował i pobudzał  ludzką wyobraźnię.    

Zauroczenie naturą Łyśca stanowi nawet pewną „stałą” wartość, powtarzalny topos w różnorodnych opisach szczytu począwszy od czasów średniowiecznych do współczesnych świadectw w literaturze, sztuce lub w materiale folklorystycznym. Nie pozostało to bez wpływu na powszechny wizerunek Łyśca, który w ten sposób stał się, jak wyraził to Stanisław Bylina, „szczytem o najbogatszych tradycjach podaniowych i najbardziej folklorogennym”. 

Nie bez znaczenia dla tej tradycji pozostaje fakt, że wielka literacka kariera Łyśca zaczęła się od znanej relacji Jana Długosza w jego monumentalnych „Rocznikach” w części zwanej chorografią. Przytoczmy fragment geograficznego opisu Łyśca  wielkiego polskiego kronikarza.

„Kalwarię ponad wszystkie góry ze względu na jej rozgłos i sławę stawiam i księciem innych gór ją mianuję, jako też jest. (...) W ziemi sandomierskiej w pobliżu miasta Opatowa wznosi się góra Kalwaria, skrzepła z prawie zawsze tu panującego zimna i otoczona częstymi mgłami, deszczami i śniegami, mając w wielu miejscach pieniące się źródła. Ongiś była bardzo rozsławiona z Cyklopów (jeżeli da się wiarę dawnemu ludowemu podaniu), o czym zresztą świadczą bardzo znaczne kupy kamieni ze zrujnowanego zamku, który miano stawiać na górze. Dzisiaj zaś [jest to] siedziba klasztoru zakonników reguły świętego Benedykta. Niepewne jest, który z Cyklopów i w jakim czasie wzniósł tak potężne zamczysko, mające tak bardzo długie ściany i tak wielkie, jak na ów wiek, głazy tak olbrzymim wysiłkiem. Olbrzymiego skupiska głazów tej potwornej budowli i potężnych zwalisk ruin nie mogły zakryć ani ciernie, ani kolące zielska, ani gęste tu drzewa i mchy”. 

Nie ma wątpliwości, że przywołany fragment Długosza nie pretenduje do miana suchego, beznamiętnego, zmatematyzowanego opisu pewnej przestrzeni geograficznej, rejestrującego ściśle wszystkie elementy fizycznego krajobrazu. Powołany opis przypomina  raczej przykład sfabularyzowanego stosunku do przestrzeni fizycznej. Długosz podkreśla rzeczywiste i do dziś budzące zachwyt elementy krajobrazu Łyśca: częste mgły, deszcze i śniegi, jakie zwykle przesłaniają widok szczytu sławnej góry, pieniące się źródła, ciernie, kolące zielska, gęste drzewa i mchy i wreszcie kupy kamieni, jakie piętrzą się na jednym z jego zboczy. W opisie Długosza nad fascynacją pięknem otaczającej Łysiec natury dominuje lęk  przed nią samą, strach przed tajemniczą i nieokiełznaną dzikością miejsca, przed jej pierwotnością. Pod piórem kronikarza, który znał Łysiec z autopsji, wyczuwa się  swoistą grę wrażeń, zachwyt i lęk  w jeden obraz stopione, gdzie fascynacja i urzeczenie naturą miesza się z lekką nutą nieufności i bojaźliwego zachwytu. Wszystko to przywołuje  obraz wyjątkowości i odmienności tego miejsca i wreszcie  swoistego hołdu, jaki składał autor  przed  tajemniczą grozą natury. To jednak nie wszystko. Fizyczny krajobraz Łyśca został przez kronikarza uzupełniony motywami wyobrażeniowymi o cyklopach, budowniczych zamku na szczycie. Kronikarz miał zapewne  na myśli  gołoborza, a być może, również relikty dawnego wału. Nad tym fragmentem chorografii warto się  dłużej zatrzymać. Cyklopi, rodzaj gigantów istot znanych m.in. z mitologii greckiej i bliskich  olbrzymom z mitologii nordyckiej nie są bowiem ludźmi, lecz istotami boskimi lub co najmniej półbogami. W ten sposób kronikarz  wynosi opisywane miejsce do miana przestrzeni wyłączonej  o zamierzchłej przeszłości sięgającej starotestamentowych wydarzeń i będącej areną walk gigantów. Łysiec to zatem genius loci, miejsce gdzie ziemia nosi niezatarte  ślady  ingerencji  istot z innego układu kosmicznego, gdzie prawa naturalne i ziemski wymiar egzystencji zostały niegdyś zawieszone, gdzie przez bliskość  do nieba, dokonała się epifania, a  ziemska przestrzeń zetknęła się z niebiańską w fizycznym, rzec można bolesnym dotyku „uświęcając” Łysiec na zawsze.  Nie jest w tym kontekście bez znaczenia, że cyklopi to nie tylko bohaterowie mitologii,  lecz ich istnienie w czasach starotestamentowych sięgających  początków ludzkości i pierwszego pokolenia Adama potwierdzał również autorytet Biblii (Rdz. 6,4; Jdt 16,6).   W ten sposób wprowadzone do opisu przez Długosza półbogowie, to nie tylko istoty mityczne, lecz w myśl wykładni biblijnej rzeczywiste.  Przywołany fragment  przypomina wspomnienie o zamierzchłych wydarzeniach przed biblijnym potopem, a Łysiec jest miejscem, gdzie owo starotestamentowe świadectwo zostało urzeczywistnione, a czas biblijny lub mityczny uobecniony. Łysiec jako miejsce wyłączone w przestrzeni i w czasie i wpisane w strukturę czasu i w przestrzeń biblijną, czyli w historię początków świata, staje się miejscem  wybranym, nobilitowanym, a nawet uświęconym.   W symbolice biblijnej kamień lub skała jest znakiem prapoczątków stworzenia, pierwotną materią, pierwotnym budulcem i symbolizuje samego Boga. Sam kronikarz sugerował  w tym miejscu  pewną  ludową tradycję, skoro w kluczowym fragmencie opisu wyjaśniał, że Łysiec „ongiś był bardzo rozsławiony z Cyklopów, jeżeli da się wiarę dawnemu ludowemu podaniu”. Trudno jednak dociec, jakie ludowe podanie miał kronikarz  na myśli. Równie trudno rozstrzygnąć, czy kronikarz powołuje się na miejscową czy innego pochodzenia tradycję, podanie ustne czy literacki zapis. Ponieważ w  jego słowach pobrzmiewa jednak pewna nuta niepewności, czy opowiadanie takie przyjąć za wiarę, należy sądzić, że miał raczej na myśli przekaz mityczny.   Literatura i sztuka  średniowieczna pełna była obiegowych, popularnych wyobrażeń o gigantach, cyklopach, wszelkich monstrach i antropofagach, począwszy od antycznych dzieł Pliniusza i Homera poprzez Augustyna, Izydora z Sewilli, Rabana Maura, a skończywszy na Gerwazym z Tilbury, Jakubie z Vitry, Tomaszu z Cantimpre, Wincentym z Beauvais, czy Konradzie z Megenbergu, skąd takie motywy docierały następnie do obiegu kaznodziejskiego i inspirowały wyobraźnię wiernych. Wybór cyklopów przez Długosza zgodny jest z  fabułą mityczną, gdzie wśród trzech grup cyklopów, „niebiańskich”, synów Uranosa i Gai oraz „sycylijskich”, znanych z „Odysei” towarzyszy Polifema, dawni mitografowie rozróżniali gatunek cyklopów   zwanych „budowniczymi”, którym  przypisywano właśnie wznoszenie wielkich budowli prehistorycznych, zbudowanych z kolosalnych nieobrobionych bloków łączonych bez zaprawy, których człowiek nie był zdolny  unieść. Długosz mając do dyspozycji wzmiankę z „Kroniki Wielkopolskiej” o dawnym zamku na szczycie Łyśca (in loco castri) i znajomość miejsca z autopsji, łatwo utożsamił ogromne głazy skalne z gołoborza, a być może, również z pozostałości wałów z ruinami owego zamku i dodał od siebie, że to dzieło  gigantów.  Wszak ręka ludzka, jak słusznie skądinąd sądził, nie mogłaby ich podnieść i użyć jako budulca. Dzisiejsze badania geologiczne i archeologiczne dowodzą bowiem, że  ciężar kwarcytowych skał sięga od kilkudziesięciu do ponad 100 kg. Wydaje się oczywiste, że kronikarz nie znał geologicznej, czyli naturalnej istoty gołoborza, a wały, jeśli tylko je dostrzegał, były dlań tym bardziej niepojęte.   Wywołało to  dyskurs poznawczy,  który znamy z wykładni Tomasza z Akwinu,  że niektóre rzeczy dla człowieka „nie będąc zrozumiałe budzą bojaźń”, a w konsekwencji cześć i szacunek, czyli według pojęć fenomenologicznych wywołują wrażenia numinotyczne.  Spośród wielu źródeł, z których kronikarz mógł skorzystać zapładniając swoją inwencję twórczą, można wymienić wpływ humanistycznego autora Giovanniego Boccaccio, z którego dzieła „De montibus, silvibus, fontibus, lacubus, stagnis seu paludibus, de nominibus maris” kronikarz dowodnie korzystał. W zamierzeniu włoskiego humanisty „De montibus” stanowiło ułożoną alfabetycznie encyklopedię geografii mitologicznej, gdzie część chorograficzna, co bardzo istotne, była pomyślana jako aneks do pracy mitologicznej „Genealogia deorum”. Materiał do „De montibus” Boccaccio zebrał głównie z autorów starożytnych na fali nowych humanistycznych zainteresowań antykiem. Jeszcze bardziej interesujące jest to, że Boccaccio zgodnie z nowym duchem czasu i nowym paradygmatem poznawczym włączył do swojego dzieła wiele informacji czerpanych z autopsji i z relacji zbieranych na żywo ze swoich licznych wędrówek po Włoszech. Trudno więc w tym kontekście wykluczyć jakąś tradycję miejscową, choć nie da się wywieźć wyobrażeń o  cyklopach ze słowiańskiego kręgu wierzeniowego, chyba że uznamy ten motyw za późniejszy import literacki lub jak wyjaśnialiśmy wyżej, starotestamentowy podłożony przez kronikarza do jakiejś lokalnej fabuły  na zasadzie interpretatio romana lub interpretatio christiana. Najbliższe analogie można jedynie wywieść z  wierzeń nordyckich, gdzie olbrzymy odgrywały doniosłą  rolę jako najstarszy rodzaj istot nadnaturalnych, uważanych nierzadko za pierwotnych bogów dzikiego pierwotnego świata i obdarzonych  podobnymi  do greckich cyklopów przymiotami z umiejętnościami technicznymi włącznie, zamieszkujących zwykle tereny pustkowi poza ludzkimi siedzibami, bogate m. in w lodowce, góry, głazy lub dzikie lasy.  Możliwa jest również inna droga recepcji, kiedy przekaz literacki zaszczepiony następnie w wyobraźni ludowej powraca ponownie do tradycji pisanej jako ludowe podanie ustne. Jeśli był to ślad jakiejś pamięci zbiorowej o szczególnych walorach Łyśca, to trzeba pamiętać, że taka pamięć jest zwykle, jak formułują to niektórzy badacze, „ideologicznie organizowana”. W wątku Długosza o cyklopach nie da się więc całkowicie wykluczyć jakiegoś śladu dawnej  nieodgadnionej funkcji Łyśca. Pozostawiając otwarte pole do różnych  interpretacji trzeba pamiętać, co sugerują niektórzy autorzy, że dziwne formy skalne nie zawsze ulegały mitologizacji, a nierzadko były po prostu uważane za resztki dawnych budowli bez kontekstu sakralnego.

W każdym razie to  Długosz jako pierwszy nasunął płaszczyznę mitologicznego  myślenia  o Łyścu i trudno jest fakt ten pominąć w kontekście późniejszych przekazów. Niezależnie bowiem od faktycznego podłoża opowiadania o cyklopach, mitycznego, biblijnego czy podaniowego, ów przekaz mógł zostać odczytany przez następców jako  przesłanka interpretacyjna, godna wiary, bo potwierdzona autorytetem Pisma Św., któremu nie tylko cyklopy, lecz również pojęcie świętości góry nie były obce. Wbrew pozorom nie ma bowiem sprzeczności pomiędzy śladami historii biblijnej lub antycznej w tym podaniu, gdyż ostatecznie podanie to wpisuje się w  proces realizacji zamiarów Boskiej Opaczności wobec Łyśca i okolic. Dalsze partie relacji Długosza wzmacniają taką właśnie wizję szczytu postrzeganego na podobieństwo biblijnej Golgoty. Jeśli kronikarz przy okazji  legendy o Emeryku i Bolesławie Chrobrym, relacjonuje, że „podziwiali oni ruiny skalnych budowli, które skutkiem potopu (...) rozpadły się”, to przedstawia Łysiec jako przestrzeń biblijną, archaiczną, pierwotną, ale też pokalaną zepsuciem pierwszych wspólnot ludzkich i za karę dotkniętą kataklizmem potopu.  Zła przeszłość Łyśca została  ostatecznie zniwelowana i zamazana dzięki fundacji opactwa i osadzeniu na jej szczycie chrześcijańskiego sacrum.  Wszystko to daje obraz Łyśca jako nie tylko góry centralnej, mitycznego środka świata (axis mundi), porządkującego przestrzeń wokół, wszak sam Długosz nazywał ją „księciem innych gór” (princeps montium), czyli najważniejszą górą Królestwa Polskiego, zwłaszcza że Karpaty nie były uważane za góry polskie, lecz również górę pierwotną, świętą od wieków, górę objawień i wreszcie górę związaną z historią świętą, historią narodu i historią rodzimego chrześcijaństwa. Ten ciąg zdarzeń wymógł przeświadczenie, że inicjacja chrześcijańska nie może dokonać się w dowolnej przestrzeni, lecz w jej centrum, a więc na  Łyścu, miejscu symbolizującym walkę  dobra ze złem, gdzie musi rozegrać się zasadnicze starcie, aby ostatecznie na gruzach  dawnego Łyśca, dopełnił się  zamiar Boży - powstanie chrześcijańskiego królestwa. Tak bowiem jak czas początków reprezentuje czas przyszły, tak środek reprezentuje okalającą  przestrzeń, którą porządkuje  i  określa. Zajęcie przestrzeni centralnej, kosmicznego środka, najważniejszej góry Królestwa jest więc warunkiem inkorporacji całej reszty kraju . W relacji Długosza można więc dostrzegać  podnoszone w dziejopisarstwie średniowiecznym intencje pragmatyczne, służące  pouczeniu i wpływaniu na religijną i polityczną percepcję współczesnych. W tym kontekście opis Długosza realizował myśl uzasadniającą tytuł do władzy chrześcijańskiego księcia, jego mądrość i oparcie w Opatrzności Bożej poprzez zespolenie się w jego działaniach przesłanek religijnych i politycznych.

W każdym razie po Długoszu nadszedł czas na  kontynuatorów i reinterpretatorów długoszowej wizji Łyśca. Bez wątpienia kolejnym krokiem była słynna kronika klasztorna „Powieść rzeczy istey” z I poł. XVI w., będąca tłumaczeniem kroniki klasztornej „Narratio fundationis monasterii Montis Calvi” wydanej drukiem w 1536 r., gdzie anonimowy autor wygotował zgrabną kompilację przy wykorzystaniu wątków z Kroniki Macieja z Miechowa. Interesujący nas fragment brzmi jak następuje. „Dąbrówka chcąc chwałę bożą w Polszcze rozmnożyć, iakoby młode szczepie, szukaiąc mieysca godnego ku budowaniu kościoła. Spodobało się iey mieysce iedno, Lysa gora wezwane od zamku Lysiec, który na niey był, ktory też tak zwano, iż się z daleka bielał. Na tym zamku pani iedna przedtym mieszkaiąca, podniowszy sie w pychę, iż była poraziła wielkiego Alexandra pod tą gorą, kazała sie za Boginią Dianą chwalić. Ale natychmiast za tho bluźnierstwo pomstę Bożą uznała, iż on zamek wszystek grom roztrącił onę też panią ze wszystkimi służebniki pothłumił, tak iż ieszcze po dzis dzień leżą na tym mieyscu wielkie gromady kamienia. Na tym też mieyscu był Kościół trzech bałwanów, ktore zwano Lada, Boda, Leli. Do krtórych prości ludzie schadzali sie pierwszego dnia Maia, modłę im czynić y ofiarować. Tedy Dąbrówka przerzeczona pokaziwszy ich boźnice kazała zbudować kościoł y poswięcić ku czci y ku chwale wielebney świętey Troycy (...) potym klasztor wielki a sławny Krol Bolesław Chabry, na prośbę teyże Dąbrówki matki swey, ktorey był syn iedyny, roku szóstego po koronacyiey więtszym imieniem nadał y dostatkiem więtszym zmurował”.

    „Powieść rzeczy istey” to prawdziwy przełom w postrzeganiu Łyśca. Do niej bowiem będą się odwoływać późniejsi autorzy i z uporem powtarzać interesujący nas  wątek. Przekaz „Powieści” scala  kilka  motywów, przejątków z wcześniejszych kronik i buduje z nich zgrabne podanie. Ruiny dawnego zamku na szczycie, to przejątek z   Kroniki Wielkopolskiej i z Długosza,  zwycięska bitwa  z Aleksandrem Wielkim, znana już  u Kadłubka i w  XV -wiecznym Poczcie królów polskich, może pochodzić z tego  drugiego źródła, a kult na szczycie Łyśca trzech bałwanów o imionach Lada, Boda, Leli został przejęty z Kroniki Macieja z Miechowa, choć Ladę (Ładę) wymienił już Długosz a Leli (Ileli, Ylely) w sąsiedztwie Lady (Łado lub Lado) wzmiankują kazania z XV w., przede wszystkim krakowskiego kaznodziei Łukasza z Wielkiego Koźmina oraz postanowienia  synodalne.  Wiarygodność „Powieści” w kwestii pogaństwa na Łyścu budziła więc od dawna uzasadnione zastrzeżenia. W przekazach pisanych odegrała ona rolę przełomową jako topos wiążący w jednoznaczny sposób Łysiec z miejscem dawnych kultów,  który staje się od tej pory stałym elementem w tradycji opactwa, kontynuowanym dalej w późniejszych nowożytnych kronikach  klasztornych. Nie wykluczone, że motyw ten był również popularyzowany przez mnichów w kontaktach duszpasterskich ze świeckimi, np. w  wymagającym dopiero zbadania  kaznodziejstwie łysogórskim. W tą zmitologizowaną tradycję Łyśca wpisuje się bardzo późna w swej ostatecznej formie XIX-wieczna legenda o łysogórskiej Babie Jadze, spopularyzowana na fali rodzącego się krajoznawstwa, ruchu turystycznego i harcerskiego oraz zainteresowań lokalną historią.

W każdym razie w taką zmitologizowaną, fascynującą od pokoleń  urokiem dzikiej, nieokiełznanej natury archaiczną przestrzeń wpisał się ufundowany w I połowie XII w. (1136-1137) klasztor czarnych mnichów, wnosząc nowe, chrześcijańskie wartości i nowy rozdział  historii.

Z pewnością mnisi benedyktyńscy, których pierwsza generacja przybyła z Tyńca  nie wybrali Łyśca z przypadku, lecz z rozmysłu, po to, by na północnych peryferiach Małopolski, w niełatwo dostępnej i nieco izolowanej górskiej  przestrzeni zaszczepić sacrum, którego byli posłannikiem. Nie wiemy, czy powodem łysogórskiej lokalizacji był akt chrystianizacji starego kultowego miejsca, choć taka interpretacja, mimo dyskusyjnej wciąż podstawy źródłowej jest wielce prawdopodobna, czy szedł za tym zgoła inny powód, np. polityka Bolesława Krzywoustego, potrzeba umocnienia państwa i organizacji kościelnej po zniszczeniach wojennych między 1132-1135 r., zapewnienia modlitw za duszę fundatorów oraz motywy bliższe: ewangelizacja okolic ubogich w infrastrukturę kościelną, wykorzystanie naturalnych, obronnych walorów Łyśca jako refugium i wreszcie perspektywy gospodarczego oddziaływania opactwa. Pewne jest, że benedyktyni chyba nigdy nie przewidywali, że z biegiem lat nie tylko odmienią oblicze ‘małej ojczyzny’, lecz wręcz stworzą ją na nowo.  

Co zatem stało się na plateau Łyśca przed 800 laty? Oto w centrum prastarych Gór Świętokrzyskich, najstarszego obok Gór Harzu pasma górskiego Europy, w centrum podejrzanej, nieco zagadkowej, odludnej i budzącej nieufność przestrzeni, „jeśli dać wiarę staremu ludowemu podaniu” (według Długosza), powstało jedno z najważniejszych locum sacrum Polski średniowiecznej, miejsce kultu pątniczego do słynnych relikwii Krzyża Świętego, centrum elitarnej kultury monastycznej i ważny ośrodek duszpasterstwa. Jednocześnie to uczone środowisko czarnych mnichów, dzięki poszanowaniu miejscowej  tradycji pozostawało otwarte na zjawiska za świata folkloru, legend i ludowych podań, współżyło z nim w swoistej symbiozie, twórczej wymianie myśli i wartości.

W ciągu bez mała ośmiu długich wieków opactwa świętokrzyskiego przez mury klasztorne, krużganki i cele mnisze przewinęło się kilkanaście pokoleń braci zakonnych. Byli wśród nich ludzie różnego stanu, pochodzenia i wykształcenia, a zapewne także różnej gorliwości w wierze i pobożności. Choć stan osobowy opactwa zwłaszcza w najwcześniejszym okresie nie jest do końca rozpoznany, szczególnie XV stulecie obfitowało w wybitne osobowości i prawdziwe autorytety. Był to złoty okres w dziejach klasztoru. Opactwo promieniowało kulturą duchową i intelektualną. Pozostające w ścisłych związkach z dworem królewskim, otoczone kuratelą potężnych rodzin możnowładczych, cieszyło się bogatym uposażeniem, zasobnym skarbcem, obszerną biblioteką, ale przede wszystkim potencjałem ludzkich talentów.

W duchowym dziedzictwie każdego opactwa jednym z najważniejszych miejsc była i jest zawsze biblioteka. „Klasztor bez książnicy to jak zamek bez zbroicy”, powiada jedno ze średniowiecznych przysłów. W kręgach ówczesnych elit intelektualnych zwłaszcza kościelnych książka była zawsze prawdziwym przedmiotem pożądania. Skrupulatnie przepisywaną, kunsztownie oprawianą i ozdabianą, przechowywano w przepastnych bibliotekach, prawdziwych skarbnicach ówczesnej wiedzy i literackiego smaku. Bez wątpienia wśród nich wyróżniało się opactwo benedyktyńskie na Świętym Krzyżu,  słynące nie tylko z posiadania drogocennych relikwii,  lecz mogące się również poszczycić jedną z najwspanialszych bibliotek Polski średniowiecznej. Czy mogło być inaczej? Wszak opactwa benedyktyńskie jako pierwsze dotarły na ziemie polskie rzucając ziarno kultury pisanej w pierwszych latach istnienia państwowości polskiej, a w swoich zbiorach benedyktyni „zawarli (...) najpierwszy dorobek naukowy, oświatowy i artystyczny, wyhodowany w naszym kraju”. Kultura książki była wpisana w literę Reguły  św. Benedykta z Nurski. Bezczynność jest bowiem wrogiem duszy, a bracia muszą się nieustannie zajmować w ciągu dnia z jednej strony pracą fizyczną, z drugiej zaś „czytaniem duchowym” (lectio divina). Jak dużą wagę przywiązywano do  obowiązku czytania przez wszystkich mnichów bez wyjątku, świadczy wydźwięk 48 punktu Reguły. „W tych dniach Postu każdy otrzyma z biblioteki jedną książkę, którą powinien przeczytać od pierwszej do ostatniej strony w całości.” O przestrzeganie obowiązku czytania miała dbać  specjalnie wyznaczona para starszych mnichów. „W godzinach, w których bracia mają zajmować się czytaniem, będą oni obchodzić klasztor i patrzeć, czy nie znajdzie się ktoś opieszały, kto nic nie robi albo gada, zamiast pracowicie czytać, i nie tylko sam nie odnosi żadnego pożytku, lecz jeszcze innych rozprasza”.  Reguła  wyznacza normę, wzorzec, generalny program postępowania i duchowości, a życie oraz lokalne consuetudines, statuta lub constitutiones poszczególnych klasztorów  dyktowały zapewne inne jeszcze rozwiązania, to jednak  wydźwięk generalnej „konstytucji” benedyktyńskiej musi budzić szacunek.  

Co zatem czytali owi mnisi benedyktyńscy świętokrzyskiego opactwa?   Badania nad zasobami dawnej biblioteki opactwa świętokrzyskiego lub raczej tego, co po niej pozostało po kasacie opactwa i powrocie zbiorów z Petersburga, a przed spaleniem kolekcji przechowywanej do 1944 r. w Bibliotece Narodowej i po tej dacie dowodzą, że wybór był niemały. Pod tym względem biblioteka świętokrzyska stanowiła wyjątek. Jej rozwoju, jak dowodził Marek Derwich, nie przekreślił ogromny pożar z 1459 r., kiedy na nowo zreorganizował ją opat Michał z Krakowa (z Lipia) oraz Maciej z Pełczyna, ani też ogólny kryzys intelektualny, w jaki popadły zgromadzenia mnisze począwszy od XIV stulecia, ani też kolejne pożary w czasach nowożytnych, np. z 1777 r.

 W świetle najstarszego świadectwa z I poł. XV w., według ustaleń wspomnianego badacza, bibliotekę klasztorną umieszczono pierwotnie w skarbcu lub obok niego przy zakrystii, a więc we wschodnim skrzydle klasztoru. W jedynym wówczas murowanym budynku klasztornym mieściły się najważniejsze „skarby” opactwa, kaplica, relikwie Krzyża Św., skarbiec, archiwum i biblioteka. Książnicą opiekowali się kustosze relikwii oraz zakrystian. Później zaś jeszcze w tym samym stuleciu przeniesiono ją na piętro wybudowanego w 50-tych latach XV w. piętrowego wschodniego skrzydła opactwa przy północnej ścianie do osobnej izby tuż nad nową zlokalizowaną na parterze w tym nowym skrzydle zakrystią. W końcu XVII w. przeniesiono ją do dawnego dormitorium, aby ostatecznie zlokalizować ją w końcu XVIII w. na piętrze w pn.-wsch. narożniku klasztoru, gdzie książki były przechowywane szafach.  

Liczne pożogi, kradzieże i rozproszenie zbiorów po kasacie, ale też niedostatek badań w tej mierze powodują, że nie znamy faktycznej liczby książek biblioteki łysogórskiej, choć już w pierwszej fazie istnienia była to bez wątpienia jedna z najbogatszych książnic Polski średniowiecznej z liczącym się zbiorem jeszcze w czasach nowożytnych. Biblioteka posiadała do końca XV w. zbiór kilkuset (234?) kodeksów rękopiśmiennych, ale faktyczna liczba mogła być znacznie większa, przez niektórych badaczy szacowana nawet na 2000 woluminów. W ciągu kolejnych stuleci aż do kasaty w 1819 r. zbiór mógł urosnąć do ok. 6-7 tysięcy  woluminów (wg katalogu z 1707 roku było 3893 ksiąg). Nie ma wątpliwości, że biblioteka wraz z relikwiami 5 partycji Krzyża Św. stanowiła największy skarb opactwa, a jej utrata to niepowetowana strata dla kultury narodowej. Budowana przez blisko 800 lat zawierała w miarę kompletne kompendium ówczesnej wiedzy. Opactwo świetnie wykorzystywało koneksje z dworem królewskim, szczególnie w okresie swojej XV–wiecznej świetności, kontakty ze środowiskiem krakowskim. Ściągało stamtąd księgi, kopiowało w klasztornym skryptorium lub pozyskiwało drogą legatów. Przykładowo w 1477 r. biblioteka otrzymała w darze kilkanaście ksiąg od archidiakona sandomierskiego Stanisława z Wojczyc, wieloletniego donatora i przyjaciela klasztoru.

Obok oczywistych egzemplarzy Biblii i komentarzy biblijnych, biblioteka łysogórska zawierała m.in. pisma Ojców i doktorów Kościoła, od św. Hieronima do Tomasza z Akwinu, pisma soborowe i publicystykę kościelną, dykcjonarze i encyklopedie średniowieczne z Etymologiarum Izydora z Sewilli, traktaty teologiczno-prawnicze, mistyczne, ascetyczne i liturgiczne Mikołaja z Lyra, Jakuba z Paradyża, Jana Gersona, św. Bonawentury, Henryka z Hesji, Henryka z Friemaru, Hugona od św. Wiktora, Mateusza z Krakowa, Piotra z Blois, Mikołaja z Błonia i wielu innych. Pokaźną część  zbiorów zajmowały  kazania średniowieczne w liczbie 57 kodeksów m.in.: Jakuba z Voragine, Aldobrandina z Tuscanelli, Bertranda de Turre, Szymona z Kremony, Hieronima z Pragi, Jana Merkelin, Jana Herolt, Jana Szczekny, Peregryna z Opola, Mateusza z Krakowa, Jakuba z Paradyża, Łukasza z Wielkiego Koźmina, Stanisława ze Skarbimierza,  Mikołaja Wiganda, Mikołaja z Błonia, Pawła z Zatora oraz najbardziej popularny zbiór kaznodziejski Polski późnego średniowiecza, czyli tzw. kolekcję kazań Piotra z Miłosławia.

Wśród nich znajdowały się tak spektakularne dla kultury narodowej dzieła jak  słynne Kazania tzw. świętokrzyskie, a nawet jak się przypuszcza,  autograf Roczników Jana Długosza, ponadto dzieła historyczne z Kroniką Wincentego Kadłubka, Marcina Polaka, Katalog biskupów krakowskich, Katalog arcybiskupów gnieźnieńskich oraz Rocznik świętokrzyski i statuty Kazimierza Wielkiego.

Mury biblioteki przyciągały mnichów- intelektualistów, dla których biblioteka była miejscem pracy twórczej. Od końca XIV w. stało się nieomal regułą, że opaci byli absolwentami wyższych uczelni główni Pragi, a potem przede wszystkim Krakowa. Należeli do nich m.in. Mikołaj Drozdek, Paweł, Wojciech Łysy oraz Jan Katarzynka. Do 1608 r. aż 9 opatów wywodziło się z Uniwersytetu Krakowskiego. Byli to: Michał z Krakowa (Lipia), Jan z Krakowa, Maciej z Pełczyna (z Pyzdr), Piotr ze Strzegomia, Jan z Szydłowa, Jakub z Krakowa, Tomasz Polanowski i Michał Maliszewski. Graduatami byli również mnisi, m.in.: Mikołaj Włoski, Piotr z Miechowa, Piotr z Borzykowa, Szymon z Nowego Sącza i wielu innych. Potencjał intelektualny pozwalał na funkcjonowanie szkół zarówno wewnętrznej jak też zewnętrznej dla uczniów świeckich. Klasztor prowadził taką parafialną szkołę pod swoją egidą w Starej lub Nowej Słupi oraz w innych parafiach inkorporowanych lub pod patronatem, w Ciepłej i w Mniszku, Modliborzycach, Wąwolnicy, Wierzbniku, Koniemłotach i Pawłowie. Inna stroną działalności benedyktynów była organizacja bractw religijnych wśród świeckich. Takie bractwa między XV-XVIII w. działały w czterech parafiach patronalnych opactwa w Koniemłotach, Nowej Słupi, Wierzbniku oraz w Wąwolnicy. Najwięcej z nich, aż cztery: dwa miłosierdzia, literackie NMP oraz różańcowe o podwójnym wezwaniu NMP i Imienia Jezus powstało w okresie między XVII-XVIII w. w Wąwolnicy. Wymienione placówki to oczywisty przykład kulturowej roli opactwa w regionie, animacji życia religijnego oraz szerzenia oświaty.  

Szczególnie pomyślny okres dla biblioteki przypadł za czasów dwóch opatów Michała z Krakowa (Lipia) i Maciej z Pełczyna (z Pyzdr), dwóch wybitnych postaci w dziejach klasztoru. Maciej, który przybył do opactwa jako bakałarz sztuk w 1453 r., został przez opata Michała skierowany do pracy zgodnej z wyniesioną ze studiów wiedzą, czyli do kopiowania ksiąg. Podczas pobytu w klasztornej prepozyturze w Mniszku, przepisywał księgi dla klasztornej biblioteki. W jego dorobku jako kopisty znajdują się statuty synodalne, statuty Kazimierza Wielkiego, Władysława Jagiełły i Kazimierza Jagiellończyka, dzieła Augustyna oraz Anzelma z Canterbury. Zainteresowania biblioteczne zaowocowały później wyborem Macieja na konserwatora i kustosza klasztornej biblioteki oraz autora najstarszego sporządzonego po 1496 r. katalogu biblioteki łysogórskiej istniejącego jeszcze w XVIII w., dzieła życia Macieja.  Działalności tej nie przerwał nawet po wyborze na przeora  i wreszcie w 1490 r. na opata. Jego zasługi dla książnicy można porównać chyba tylko z bibliotekarzami czasów nowożytnych, autorami katalogów Gérardem de Lassus Lefebvrem (z końca XVIII w.)  i Janem Jerzym Jonstonem (sporządzonym w latach 1685-1703). Maciej z Pełczyna wniósł również do opactwa zamiłowanie do historii, do dziejów ojczystych, wyniesione z czasów studenckich, gdy był słuchaczem wykładów Jana Dąbrówki autora uniwersyteckiego Komentarza do Kroniki Wincentego Kadłubka. Świadczy o tym tzw. kodeks Macieja z Pełczyna, czyli rękopiśmienna księga, którą przywiózł z Krakowa na Łysiec i podarował bibliotece z tekstami m.in. Kroniki Kadłubka, Rocznikiem świętokrzyskim, Katalogiem biskupów krakowskich oraz Katalogiem arcybiskupów gnieźnieńskich, ponadto dwoma zachodnimi kompendiami dla kaznodziejów, renesansową komedią Poliscena, a przede wszystkim, ze słynnymi Spominkami, niezwykle rzadkim w piśmiennictwie przykładem autobiograficznej noty kronikarskiej. Maciej zapisywał we Spominkach na obrzeżach kodeksu najważniejsze daty swojego życia oraz momenty przełomowe w dziejach kraju. Kodeks Macieja jest ciekawą próbą wpisania dziejów narodowych w posłannictwo duszpasterskie, wykorzystania motywów  historycznych na niwie pastoralnej, czyli jak można sądzić, przede wszystkim kaznodziejskiej. Kodeks Macieja oraz tzw. kodeks wilanowski również z XV w. z Kroniką Polaków Marcina Polaka, to przykład ożywienia przez opactwo kontaktów ze środowiskiem historiograficznym oraz początek łysogórskiej tradycji kronikarskiej  związanej z nazwiskami Krzysztofa Warszewickiego z 1599 r., Wojciecha Ruffina z 1605 r. oraz Marcina Kwiatkiewicza z 1690 r. oraz Jana Jerzego Jonstona z 1704-1707 r. i  Jacka Jabłońskiego z 1737 r. Wątki baśniowe, mity i legendy, postaci fabularne i rzeczywiste mieszają się w nich z faktami. Budują atrakcyjny dla odbiorcy obraz niezwykłości Łyśca przeniesiony do naszych czasów. Parafrazując określenie Jana Assmanna „władza potrzebuje pochodzenia”, autorytet opactwa wymagał podnoszenia prestiżu, podkreślania jego chrystianizacyjnych zasług, wyjątkowości miejsca i szerzej   p r z y p o m i n a n i a   starej historycznej metryki sięgającej czasów antycznych i zanurzonej w  świecie mitów i legend. We wspólnocie monastycznej, jak sformułował to jeden z badaczy, „ważnym elementem jedności tej grupy była memoria, a więc pamięć liturgiczna oraz tradycja historyczna”. Kronikarstwo klasztorne było zapewne ważnym nośnikiem tych idei,  zarzewiem swego rodzaju kultury pamięci, ugruntowanej w humanistycznej idei powrotu ad fontes i krzewionej w powtarzalnym cyklu liturgiczno – pastoralnym.

Narzędziem realizacji tych zamysłów musiało być z natury rzeczy kaznodziejstwo, instrument masowego nauczania pobożnych pielgrzymów przybywających na Św. Krzyż.    

Opactwo było bowiem ważnym ośrodkiem duszpasterskim. Gdy ok. 1306 r. klasztor otrzymał z fundacji Władysława Łokietka relikwiarz z pięcioma cząstkami Krzyża Św.,  i zmienił wezwanie z pierwotnego Trójcy Św. na Św. Krzyża, Łysiec stał się   przynajmniej w XV w. największym polskim sanktuarium, a dominującą pozycję w kraju stracił dopiero na rzecz Jasnej Góry. Jednakże jeszcze w XVIII w. odnotowujemy wzrost rangi sanktuarium i znaczne ożywienie popularności kultu. „Wielki tłum ludu obojga płci napływającego do Drzewa życia”, jak podkreślało jedno z klasztornych świadectw, czyli masy pielgrzymów przybywające na Łysą Górę i związana z tym różnorodność  postaw, zachowań, poziomów i wrażliwości religijnej  wymagały opieki duszpasterskiej, a przede wszystkim posługi kaznodziejskiej. Do jednego z najświętszych miejsc Królestwa Polskiego przybywały tłumy, aby tam m.in. słuchać głosu kaznodziei i pobożnie naprawiać swoje życie.

Benedyktyni, których reguła nie przewiduje tak wielkiego zaangażowania duszpasterskiego,  wspierali w tej opiece bernardyni z założonego w latach 1477-1480, na miejscu dawnego eremu benedyktyńskiego,  klasztoru w Św. Katarzynie, szczególnie w spowiadaniu pielgrzymów w dni świąteczne. Dla lepszej komunikacji bernardynów z Łyścem wybudowano nawet istniejącą do dziś drogę ze Św. Katarzyny na szczyt.

Wraz z rozwojem pątnictwa i duszpasterstwa kwitło piśmiennictwo pastoralne. W skryptorium kopiowano i redagowano zbiory kazań. Znamy z imienia kilkunastu mnichów łysogórskich, którzy pracowali w miejscowym skryptorium, w tym dyktatorów, introligatorów lub po prostu darczyńców książek. Wśród czynnych kaznodziejów zasłynęli zaś opat Michał z Krakowa oraz brat Mikołaj Włoski.

W takim pielgrzymim klimacie Łysiec staje się prawdziwą małopolską Mekką, która przyciąga biednych i bogatych, zelotów i zwykłych oszustów, poddanych i  monarchów. Już Władysław Łokietek, prawdopodobny fundator relikwii oraz Kazimierz Wielki w wystawianych dokumentach podkreślali cześć do Krzyża Św., otaczali opactwo opieką i mecenatem. W przeciągu stuleci klasztor odwiedziła plejada rodzimych władców: Władysław Jagiełło, od którego pochodzi tradycja pieszych pielgrzymek z Nowej Słupi, i którego prawdopodobnie łysogórski opat Mikołaj Drozdek zwany Mniszkiem przygotowywał do przyjęcia chrztu, królowa Anna Cylejska, później zaś Jan Olbracht, Zygmunt Stary i królowa Bona, Zygmunt August, Zygmunt III Waza i wreszcie w 1661 r. Jan Kazimierz.

Miejsce pątnicze otoczył z czasem wianuszek typowego dla popularnych miejsc świętych religijnego folkloru. Począwszy od połowy XIV w. w okolicznych lasach pojawiły się eremy, a w nich różnego autoramentu w tym również benedyktyńskiego anachoreci (pustelnicy), m.in. w Ratajach (Wólka Milanowska), w św. Katarzynie oraz w Leżajsku. To eremickie życie na obrzeżach opactwa przetrwało jeszcze w XVI i XVII w. W latach 1595-1608 opat Michał Maliszewski zbudował nawet dla łysogórskich pustelników specjalne domki modlitewne.

Dziwnym zrządzeniem losu, jeden z pierwszych łysogórskich eremitów okazał się fałszywym prorokiem i pozostawił po sobie prawdziwą czarną legendę. Wedle relacji bernardyńskiego kronikarza Jana z Komorowa (ok. 1470-1536) u podnóża Łyśca w dzisiejszej św. Katarzynie tuż przed przybyciem eremity rycerza Więcławka (Więcesława) żył „pewien fałszywy prorok biegły w astrologii, który mówił prostym ludziom, że jest Bogiem. Miał on Apostołów i Marię Magdalenę, zaś kościół zbudował sobie na szczycie Łysicy, pół mili od naszego klasztoru: są tam  jeszcze szczątki tej drewnianej świątyni”. Tenże prorok, jak relacjonował dalej kronikarz „w tym swoim kościele lub raczej w przybytku bałwochwalstwa zewsząd przez prostych mieszkańców był jak Bóg czczony (…) wędrował po świecie i przepowiadał nam kiedy grady, ulewy, burze nadejdą. Krążył po wsiach cuda czyniąc (…), żywił się świeżymi rybami z wód, w których ich nigdy przedtem nie było. My zaś prości czciliśmy go jak boga.” Koniec „łysogórskiego boga” okazał się sromotny. Ta sama kronika wyjaśnia dalej, że „wreszcie pewien podstarości z Bodzentyna przybył wraz ze swa czeladzią i trzymając w rękach dwa kije ucięte u jej podnóża, wszedł do tej kaplicy. Wówczas ów [fałszywy prorok] przemówił do niego: <O nędzne stworzenie, czemuż prześladujesz swego Stwórcę?> Podstarości oniemiał, słysząc tak bluźniercze słowa. Gdy zaś odzyskał śmiałość powiedział mu: <Jeśli ty jesteś bogiem, tak jak mówisz, powiedz prawdziwie, który z tych dwóch kijów: ten po prawej, czy ten po lewej, jest nacięty?> Tamten odpowiadając zbłądził. Wówczas podstarości poznając zwodziciela zabił go wyciągnąwszy poza kaplicę, zaś apostołowie i wszyscy, których tamten zwodził, rozbiegli się po lasach i nigdy już więcej nikt ich tam nie widział”. Nie mamy dostatecznych świadectw, aby zrozumieć powody osiedlenia się owego pseudo-proroka właśnie u podnóża Łyśca, choć trudno założyć, że był to wybór przypadkowy. Tradycja szczytu owianego legendami, tajemnicą gołoborzy i świętością cząstek Krzyża Pańskiego przyciągała nawiedzone umysły w przekonaniu, że w granicach genius loci, w miejscu prapoczątków stworzenia, w mitycznym środku świata (axis mundi), na szczycie polskiego Olimpu  spełni się ich posłannictwo.

Łysiec nęcił wielu dobrych i złych, świętych i grzesznych, kusił powagą i blaskiem świętości, ale był też miejscem spotkań dla zgoła doczesnych celów jako rynek kuszących zysków dla handlarzy i przekupniów. Wielki tłum pielgrzymów stanowił  zawsze  atrakcyjną klientelę dla wymiany handlowej. Organizowane rokrocznie na szczycie Łyśca jarmarki w Zielone Świątki stawały się jednak coraz bardziej uciążliwe dla mnichów, tym bardziej, że towarzyszyły im ludowe zabawy i niewybredne śpiewy. Choć nie ma pewności, czy wspomniane zabawy były tożsame z reliktowym pogańskim igrzyskiem zwanym stado, to jednak zgiełk i urągające powadze miejsca zachowanie wiernych musiało być dla mnichów uciążliwe. Czy można się temu dziwić, skoro, jak powiada stosowny dokument „zbierało się [wówczas] mnóstwo obojga płci ludu, że trąby i bębny i piszczałki, i inna wrzała muzyka; że tańce i ucieszne odbywały się igrzyska, a obok tego mnogie się zdarzały kradzieże, zabójstwa, łotrostwa i rozpusta, co nieraz dziennemu i nocnemu nabożeństwu wielce przeszkadzało”. W tym samym dokumencie czytamy ponadto o zakazie w ten dzień przywozu i sprzedaży piwa oraz organizowania wystawnych i zapewne suto zakrapianych biesiad w specjalnie w tym celu budowanych szałasach. Z tych zapewne powodów w 1468 r. na prośbę opata Michała z Krakowa król Kazimierz Jagiellończyk zakazał organizowania jarmarków na Łyścu. Przeniesiono je wówczas do pobliskiej Nowej Słupi, a ich termin wyznaczono na Zielone Świątki oraz św. Wawrzyńca.

Ludowy charakter łysogórskiego kultu odzwierciedlają także różnorodne teksty przechowywane w klasztornej bibliotece, szczególnie te, które były przeznaczone dla celów duszpasterskich.

Wiele z nich to popularne opowiadania, kolekcje kaznodziejskich exemplów, facecji i podań, pieśni ludowych, modlitw, w tym m.in. licznych dekalogów i śpiewów kościelnych w języku staropolskim świadczących o wysiłkach duszpasterskich opactwa w kontaktach z pątnikami i miejscową ludnością. W dziejach literatury polskiego średniowiecza znamy przykładowo cały cykl tzw. „pieśni łysogórskich”, czyli zbioru pieśni maryjnych w języku staropolskim wydobytych z kodeksów świętokrzyskich z XV w. Są to m.in. znane według incipitów: „Radość wam powiedam”, ”Mocne boskie tajemności”, „Zdrowaś królewno wyborna”. Jest wśród nich również słynny „Lament świętokrzyski” (incipit: „Posłuchajcie, bracia miła”), bodaj najpiękniejsza po „Bogurodzicy” pieśń maryjna polskiego średniowiecza i wybitne dzieło w skali literatury powszechnej. Ponieważ był to prawdopodobnie fragment liturgicznego dramatu pasyjnego, odśpiewywanego lub recytowanego w obecności wiernych uczestniczących w wielkopiątkowym święcie adoracji Krzyża, można domniemać, że „Lament świętokrzyski” mógł być przedmiotem inscenizacji na Łyścu. Opactwo słynęło wszak z pasyjnego, chrystologicznego klimatu dewocyjnego z kultem Męki Pańskiej. Odzwierciedlał to kalendarz szczególnie uroczyście obchodzonych świąt w opactwie związanych z odpustami nadanymi przez papieża, przede wszystkim Znalezienia i Podwyższenia Krzyża, ponadto Zielonych Świątek oraz Trójcy Św. „Lament” charakteryzuje wyjątkowy ładunek emotywnej pobożności pasyjnej skierowanej do szerokiego i zróżnicowanego audytorium wiernych. W dwóch pierwszych zwrotkach pieśni anonimowy autor nawołuje: „Posłuchacie bracia miła, Kcęć wam skorżyć krwawą głowę; Usłyszcie moj zamętek, Jen mi się <z>stał w Wielki Piątek. Pożałuje mię, stary i młody, Boć mi przyszły krwawe gody”. We wstępie do wydanej w 1690 roku kronice klasztornej mnich łysogórski Marcin Kwiatkiewicz wnosił modlitewną prośbę w podobnym tonie: „Krzyżu Jezusa mojego, Katedro Syna Bożego, (…) Drzewo zacne, Drzewo święte, W którym skarby niepojęte (…) Kiedy na tobie położył, Żywot i śmiercią śmierć złożył”.

Do podobnego repertuaru należy również zapisana w kolejnym rękopisie łysogórskim najstarsza polska kolęda-modlitwa „Zdrow bądź, Krolu Anjelski” z XV w. wpleciona w tekst jednego z łacińskich kazań na Boże Narodzenie. Godne uwagi, że pobożna pieśń, wyraz chrześcijańskiej radości z przyjścia Pana i uwolnienia świata od złych mocy wyraża również  słowiańską tradycję. „Zdrow bądź, Krolu Anjelski (...) Zdrow bądź, Stworzycielu wszego stworzenia (...) Zdrow bądź,  Panie ( ...) Zdrow bądź, Jezu Kryste, krolu, Racz przyjąci nasze chwały”, czyli  Pozdrowienie Pańskie powtarza się w kolędzie czterokrotnie, ale przytoczona pieśń nie  jest tylko pobożnym wezwaniem, lecz również  prośbą o wsparcie w przyszłym życiu zarówno doczesnym jak i po śmierci. Strofy pieśni ujawniają więc niejako dwie warstwy znaczeniowe, gdzie z gruntu chrześcijańska prośba  „Racz nam daci dobre skonanie” miesza się z, rzec można, przemyconym błaganiem „Racz nam dobre lato daci”. Ostatnie słowa to bowiem prośba o szczęście i pomyślność, o dobry rok. Odczytujemy w niej tradycję wróżb i życzeń noworocznych, czyli  ludowej obrzędowości dorocznej związanej z Bożym Narodzeniem.

Do podobnej ludowej tradycji, być może nawet miejscowego pochodzenia odwołuje się niemniej znany fragment jednego z łysogórskich kazań z XV w., w którym anonimowy kaznodzieja gromi kult oddawany w Wielki Czwartek duszom zmarłych i innym duchom, „co się zowią uboże”. „Niektórzy bowiem, jak nauczał kaznodzieja, zostawiają resztki umyślnie na misach po obiedzie jakoby dla nakarmienia dusz czy to pewnego demona, co się nazywa uboże, ale to śmiechu warte, ponieważ często myślą głupcy i lekkomyślni, że to co zostawili zjada wymienione uboże, które pielęgnują, bo jakoby przynosi szczęście, ale wtedy często przychodzi pies i jak nie widzą zjada te resztki”. Powołany fragment  ma wyjątkową wartość  w poznaniu słowiańskiej ludowej demonologii, ale w naszym kontekście może być świadectwem wysiłków pastoralnych łysogórskiego opactwa w walce z reliktami starych wierzeń o przedchrześcijańskim pochodzeniu i zabiegów chrystianizacyjnych w obrębie słabiej kontrolowanej religijności prywatnej.  Świętokrzyskie locum sacrum z racji  położenia i starej miejscowej tradycji czuło się do wypełniania tego zadania szczególnie predestynowane.

Masy pielgrzymów wymagały opieki duszpasterskiej, bogatej oferty ewangelizacyjnej i nauczania moralizatorskiego. Obok treści związanych z powagą i obroną prawd wiary lub walką o czystość kultu w rękopisach łysogórskich odnajdujemy również teksty lżejszego gatunku, facecje i exempla, ludowe pieśni bądź przysłowia. Przykładem oryginalnej łysogórskiej twórczości opartej ponadto na lokalnych wydarzeniach jest znane moralizatorskie exemplum z kazania opata Michała z Krakowa, wybitnego łysogórskiego kaznodziei, o porwaniu opata  wąchockich cystersów przez diabła. „Był pewien opat imieniem Mikołaj, o przydomku Reziga [faktycznie Rziga], brat zakonu cysterskiego w klasztorze zwanym Wąchock diecezji krakowskiej, pełen zapamiętania szczególnie w grzechu rozwiązłości, a zwłaszcza jawnego cudzołóstwa bez bojaźni i wstydu, jak opowiadał świętokrzyski opat. „Był [on bowiem] bezbożny, bezwstydny, nieczysty, wyuzdany, rozwiązły, gadatliwy, krzykliwy, ustawicznie pijany. Biednych, którzy przychodzili po jałmużnę, zwykle okładał laską, mówiąc: Wolałbym diabłów zobaczyć niż tych nędznych łotrów! (…) Dobra klasztorne z nierządnicami-szlachciankami szczodrze trwonił, także z bajarzami czy też komediantami. (…) Zdarzyło się więc pewnego razu, że w dniu świętego Jakuba Zebedeusza roku 1456 urządził wielką ucztę w klasztorze dla wszystkich panów z sąsiedztwa. (…) Na tę ucztę wezwał ludzi z lutniami i różnymi przygrywkami, aby szlachetni panowie i panie dla jego miłości zwoływani, radośnie ucztowali i tańczyli w miejscu poświęconym wyłącznie Bogu. (…) I cóż wynikło z tego żwawego tańca w miejscu niestosownym? Kiedy więc wspomniany opat Mikołaj ucztował otoczony pięknymi kobietami, we wnętrzu swoim z powodu żaru miłosnego i zbytniej uciechy całkiem się zapomniawszy, oto z przypadku, na który zezwolił Bóg najwyższy (…) wszedł diabeł o straszliwym wyglądzie, pod postacią Murzyna bardzo brzydkiego, a dochodząc zuchwale do opata rzekł do niego: Tobie, przeklętniku mówię wstań i pójdź ze mną, twoim towarzyszem wiecznych ciemności. A kiedy ten oniemiał, a wszyscy siedzieli, pociągnął go diabeł za kark, a wyciągnąwszy go, uniósł w powietrze”.  W ten sposób grzech rozpusty i cielesnego wyuzdania został ukarany, wszak powołane exemplum to moralizatorska przestroga w kazaniu poświęconym grzechom rozwiązłości właśnie. „O najohydniejszy akcie rozpusty, wołał w cytowanym, kazaniu łysogórski opat, który jak widać białe rękawiczki pozostawił poza amboną, bogatych czynisz biednymi, pracowitych nieszczęśliwymi, studentów niezdyscyplinowanymi, zakonników apostatami, a prałatów tyranami bez miłości”. Pyszny to tekst, fragment nauczania o ówczesnej  obyczajowości, stosunkach towarzyskich, przaśnej etykiecie pełnej wyuzdania i pijaństwa. To również przykład, że mnisi nie unikali tematów delikatnej materii. W innych tekstach napotykamy w tym samym moralizatorskim kontekście fachowe rady dla nowożeńców z przywołaniem ludowej mądrości  lub  popularnych pieśni weselnych: „Nie wybiraj, junochu, oczyma, Ale słuchaj cichyma uszyma”  oraz „Przeradzi cie, junochu, kowanie, A i ono liczka  wychowanie; Każdać panna po licu rumiena, Ale patrzaj być była domowa”. 

Przedstawiony obraz dopełnia i zamyka dzieło wpisane w tą tradycję o pierwszorzędnym znaczeniu.  Są to zachowane w jednym z łysogórskich kodeksów słynne „Kazania tzw. świętokrzyskie”, prawdziwy skarb języka ojczystego, arcydzieło prozy polskiego średniowiecza. To w nich anonimowy autor wymalował słowem   bodaj najstarszy w prozie polskiej obraz bożonarodzeniowych jasełek, tak mocno utrwalony w polskiej religijności i obyczajowości dorocznej. „A przeto iże nie miał w swem narodzeni, gdzieżby swą głowę podkłonił, togodla przed wołem a przed osłem w jasłkach się położyć był”.

 Opactwo budowało w ten sposób swój wizerunek skarbnicy tekstów i strażnika pamięci, ale również miejsca pamięci, otwartego na tradycje i potrzeby religijne pątników.

Klasztor łysogórski był bowiem, jak poetyzował Marcin Kwiatkiewicz w „Rytmie o Drzewie Krzyż Świętego”, prawdziwą „STOLICĄ MĄDROŚCI”, rzeczywistym genius loci świętokrzyskiej krainy.  

 

 

 

BIBLIOGRAFIA:

 

Bracha K., Maciej z Pełczyna (z Pyzdr) opat łysogórski, bibliotekarz, kopista i miłośnik historii z XV w. i jego kodeks z Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, w: Z dziejów opactwa świętokrzyskiego. Materiały z konferencji naukowej, Kielce, 1 czerwca 2006 r., red. M. Derwich, K. Bracha, Kielce 2007 (Łysogórskie opactwo benedyktynów. Źródła–monografie–materiały–studia, t. II), s. 29-50.

Bracha K., Michalska-Bracha. L., Świętokrzyska czarownica. Od średniowiecznego mitu do współczesnego symbolu regionu, w: Region świętokrzyski. Mit czy rzeczywistość? Materiały konferencji naukowej Kielce, 23 maja 2001 r., red. J. Wijaczka, Kielce 2001, s. 113-157.

Bracha K., Nauczanie kaznodziejskie w Polsce późnego średniowiecza. Sermones dominicales et festivales z tzw. kolekcji Piotra z Miłosławia, Kielce 2007.

Bylina St., Mesjasz z Gór Świętokrzyskich, w: tegoż, Kultura ludowa Polski i Słowiańszczyzny średniowiecznej, Warszawa 1999, s. 142-167.

Derwich M., Benedyktyński klasztor św. Krzyża na Łysej Górze w średniowieczu,  Warszawa-Wrocław 1992.

Derwich M., Kazania świętokrzyskie a benedyktyni łysogórscy, w: Źródłoznawstwo i studia historyczne, red. K. Bobowski, Wrocław 1989, s. 189-199.

Derwich M., Łysogórski ośrodek pielgrzymkowy w Polsce średniowiecznej i nowożytnej. Zarys problematyki, w: Peregrinationes. Pielgrzymki w kulturze dawnej Europy, red. H. Manikowska, H. Zaremska, Warszawa 1995, s. 277-287. 

Derwich M., Materiały do słownika historyczno-geograficznego dóbr i dochodów dziesięcinnych benedyktyńskiego opactwa św. Krzyża na Łysej Górze do 1819 r., Wrocław 2000 (Opera ad historiam monasticam spectantia. Ser. 3, Libelli 2, red. M. Derwich).

Derwich M., W kręgu łysogórskiego opactwa benedyktynów, Kielce 2006 (Łysogórskie opactwo benedyktynów. Źródła–monografie–materiały–studia, t. I).

Mazurkiewicz R., Polskie średniowieczne pieśni maryjne, Kraków 2002.

Flaga J., Święty Krzyż na tle działalności benedyktynów w drugiej połowie XVIII w., w: Klasztor na Św. Krzyżu w kulturze narodowej, red. D. Olszewski, R. Gryz, Kielce 2000, s.139-151.

Gach P. P., Opactwo i sanktuarium Świętego Krzyża w epoce kasat zakonnych (XVIII-XIX wiek), w: Klasztor na Św. Krzyżu w kulturze narodowej, red. D. Olszewski, R. Gryz, Kielce 2000, s. 153-169.

Słupecki P. L., Problem istnienia pogańskiego ośrodka na Łyścu, w:  Klasztor na Św. Krzyżu w kulturze narodowej, red. D. Olszewski, R. Gryz, Kielce 2000, s.17-29.

czytano: 6438 razy