Legenda o gołoborzu
Od czasu przyjęcia Chrztu Św. przez Naród Polski oraz Mieszka I, zaczęto budować wokoło kaplice oraz klasztory, miedzy innymi na Łysej Górze. Tego już było za dużo dla rodziny czartowskiej. Zwołano czartów na wielką naradę, by ułożyć plan zniszczenia nieprzyjaciół piekła na ziemi i zapewnić trwały rozwój królestwa szatańskiego na słowiańskiej ziemi. Różne podawano sposoby zniszczenia wiary, lecz jeden najbardziej przypadł do gustu zwolennikom panowania Belzebuba. Po naradzie wysłano jednego sprytnego a mocnego diabła w Tatry by przyniósł olbrzymią skałę i rzuciwszy ja z góry rozwalił miejsca święte. Łakomczuch za dużą skałę urwał i niósł ją powoli, przez to spóźniony usłyszał głos z ziemi i zobaczył jasność świątyń.
Była to pasterka, a diabeł myślał, że to dzień, a w dzień latać nie można, puścił głaz i sam upadając został zabity. Głaz upadł na Klonowej Górze. Diabli się o tym dowiedzieli i w piekle żałobę ogłosili. A łzy szatańskie spadające na ziemię twardniały i w głazy się zamieniały. Stąd tyle głazów na Łysej Górze. Miejsca te noszą nazwę "gołoborza". Na nich to czarownice ze złymi duchami w noc sabatu figle i harce wyprawiają.
Sabaty czarownic odbywały się nie tylko na Łysej Górze ale także na Łysicy o czym donosi W. Siarkowski w "Gazecie Kieleckiej" w 1874 roku: "Z całego kraju kobiety chcące się wydoskonalić w rzemiośle czarowania, winny według mniemania ludu wejść w sojusz z czarownicami z okolic Łysicy, najbliższe z diabłem mającymi stosunki, i od nich wyuczyć się różnych kawałów, jak również otrzymać zioła do rozmaitych guseł".
Diabeł sadłem kaszę krasi
Sowa w dzieży żur pitrasi
Stary puchacz na gałęzi
Ni to śpiewa, ni to rzęzi
Hej, siostrzyce, czarownice.
Dalej, żwawo na Łysicę
Na pomiotła, na pożogi
Niech ludziska pomrą z trwogi
Na łopacie wiedźma gna...
Hopsasa, hopsasa.
Na wyścigi pędzą strzygi
Mkną przez krzaki wilkołaki
Bladolice topielice
Suną chyłkiem na Łysicę
Hopsasa, hopsasa
Na łopacie wiedźma gna.
Piszczą w trawie małe skrzaty
Trzeszczą wilkom zaschłe gnaty.
Stary puchacz na gałęzi
Ni to śpiewa, ni to rzędzi.
Lecą goście na Łysicę
Wilczych ślepiów płoną świce
A kraśnięta, niebożęta
Umiatają bór od święta.
Hej, siostrzyce, czarownice
Dalej, żwawo na Łysicę.
Starsi mieszkańcy świętokrzyskich wsi z pokolenia na pokolenie przekazują inną legendę o żołnierzu który zapalił diabłu świeczkę i został bogatym.
Diabeł i Rycerz
Pewien żołnierz odłączywszy się od własnego oddziału po bitwie z wojskami Aleksandra Wielkiego pod Chełmową Górą, zmylił drogę i błądząc po lesie w górach dotarł zmęczony na szczyt Łysicy. Tu ujrzał wspaniały zamek. W zamku tym mieszkała pyszna pani, która kazała podwładnym nazywać się boginią Dianą i miała cyrograf z diabłem. Żołnierz poprosił o nocleg i chętnie został przyjęty.
Tajemnicze osoby wprowadziły go do pokoju, w którym na ścianach wisiały portrety cudacznych diabłów, czarownic znanych w całej okolicy.
Na jednym portrecie Belzebub trzyma w rękach lichtarz. Żołnierz mając świece,
a chcąc zapaloną umocować, wsadził w ten lichtarz i zaczął szykować posłanie do spania.
Naraz z szumem i wichrem zjawiła się w pokoju dużo diabłów i diabełków, wymyślając jak mógł dokonać profanacji portretu ich wodza, ośmielając się wetknąć Lucyferowi w zęby świeczkę.
Żołnierz tłumaczył się na wszystkie sposoby jak tylko potrafił. Na nic to wszystko się zdało. Został doprowadzony przed oblicze samego Lucyfera. Wysłuchawszy wszystkiego rzekł: Nie bój się, jesteś przy mojej łasce, boś świeczkę zapalił przed moim portretem. Kazał mu dać dużo złota i na wolność wypuścić. Obdarowany złotem przyszedł do Słupi i zaczął robić zakupy. Jakież było zdziwienie jego, gdy w kieszeniach zamiast złotych dukatów znalazł głazy świętokrzyskie.
Czartowskie przysłowia
W dawnych czasach każda góra owiana była tajemniczą mocą, do której lud przywiązywał szczególną uwagę. Stąd też Łysicę i Łysą Górę otaczało wiele pięknych ubarwionych legend, podań i przysłów.
Jedne z nich określają wysokość Łysej Góry, inne nawiązują do prognoz meteorologicznych oraz zachowań ludu wiejskiego: "Kiedy Łysica w koszuli to zaraz niebo się rozczuli". "Na Łysej Górze krzyż się kąpie w chmurze". Na widok niezbyt urokliwej kobiety mówiono: "Wygląda jak wiedźma z Łysej Góry". Wszak ze mnąś na Łysej Górze Robił o duszę zapisy: Cyrograf na byczej skórze Podpisałeś' ty i bisy (wiersz z ballady "Pani Twardowska"
Gdy chłop na wsi jeździł po drogach przez nikogo nie uczęszczanych zaraz wtrącali do tego diabła mówiąc: "Woził go jak diabeł swoją ciotkę po Łysej Górze". Jesienią kiedy następują długie ciemne noce mówiono: "Jaka ciemna dziś noc, nawet czarownice na Łysą Górę nie trafią. Jeśli ktoś, chciał komuś dokuczyć, wskazać kłamstwo mówili: "Podskakuje jak Twardowski na Łysej Górze". "Prawda, jakby się psy bodły na Łysej Górze, a rogów nie mieli".
Minął już bezpowrotnie świat wiedźm, czartów, diabłów i czarownic. Coraz rzadziej starsi górale świętokrzyscy opowiadają swym wnukom legendy. A szkoda. Jedynie na stoiskach pamiątkarskich w Nowej Słupi, Świętej Katarzynie można kupić wyrzeźbioną w drewnie figurkę legendarnego zbója Madeja lub Baby Jagi uwidocznionej też na kolorowej widokówce wydanej przez Agencję Jacka Pernala i Ryszarda Garusa w Kielcach, która jako jedyna z wydawnictw najbardziej kultywuje tradycje kultury świętokrzyskiej, wydając co roku wiele ciekawych publikacji regionalnych. Ostatnio z myślą o młodym czytelniku "Legendy świętokrzyskie- przewodnik rodzinny".
Św. Emeryk
Figura ta stoi pod lasem przy drodze wiodącej na Św. Krzyż. Wykuta z kamienia kwarcowego, przedstawia osobę klęczącą w postawie pokornej, duchem pobożności przejętej, ze złożonymi do modlitwy rękami, z wytężonym wzrokiem ku świętokrzyskiemu klasztorowi. Ubiór tej osoby składa się z sukni, jak koszula sięgająca do kostek i z opończy bez rękawów, z kapturem okrywającym głowę i całe ciało, z wyjątkiem piersi i prawej ręki. Owa ręka owinięta opończą na chuście zawieszona. Ponieważ ani benedyktyni ani inni pisarze dawniejsi o tej figurze najmniejszej nie podali wiadomości przeto dzisiejsi zbierają o niej lub sami tworzą rozliczne legendy. Niepiśmienni, mienią tę postać kobietą która dla zmazania ciężkich grzechów, ślubowała iść ze Słupi na klęczkach na Św. Krzyż. Gdy siły ją opuściły i stąd dalej ruszyć żadną miarą nie mogła, tak osobę swą dała wykuć z kamienia. To jej figura wciąż posuwa się nieznacznie ku szczytowi góry, na którym gdy stanie, skończy się świat i pokuta owej grzesznicy. Inni z ludu nazywają posąg "statuą pielgrzyma" i prawią: że pielgrzym jeden po zwiedzeniu w rozmaitych krajach, wśród umartwień i trudów wiele miejsc świętych, zbliżył się na koniec ku Łysej Górze. Tu zbiegli się do niego ciekawi i pobożni i z największym uszanowaniem dalej prowadzili. Nagle usłyszano odgłos dzwonów z góry, a nie była to pora dzwonienia. Zdumienie ogarnęło wszystkich i mówili między sobą "Jakże świętym musi być ten pielgrzym, kiedy aż dzwony brzmią ku jego chwale".
A on "Jeszcze by też" rzekł - myśląc zapewne, że większego niż takie godzien uczczenia. Ale pycha jego ukarana została, w tej chwili skamieniał. Za pokutę idzie na klęczkach do Ś w. Krzyża. Podróż jego wraz z pokutą trwać będzie do dnia sądnego, kiedy wreszcie stanie na szczycie Łysej Góry.
Dawniej gdy rzadka była puszcza, w której nie osiedliłby się pustelnik i gdzieby nie mówiono o złoczyńcach, drogę podróżnym zastępujący, wówczas zwłaszcza kiedy daleko sięgające i gęste lasy tutejsze słynęły ze zbójów świętokrzyskich, figurę kamienną musiano nazywać pustelnikiem, lub może zbójcą, bo i teraz usłyszeć można, między kompaniami schodzącymi się na odpusty, prawiących jak zbójca przyszedł do majątku, jak potem był pustelnikiem i jak pokutę swoją uwiecznił w tym kamieniu.
Świadomi pisanych tych powieści o założeniu klasztoru świętokrzyskiego nazywają tą figurę statuą św. Emeryka, a drudzy z dziejów późniejszych wyprowadzają domysł, że może przedstawiać Tatarzyna czy też Litwina, który uniósł z tutejszego kościoła relikwie z drzewem krzyża świętego. Za to uschła mu ręka i doznawał różnych dolegliwości. Za poradą wreszcie chrześcijan relikwię odniósł na górę, ochrzcił się, odzyskał zdrowie i na pamiątkę postarał się aby osobę jego, jak się dziś przedstawia zrobiono.
Są i tacy co podają, że król Jagiełło dał wykuć z kamienia, swój wizerunek na pamiątkę, że w takiej postawie w tutejszym kościele, prosił Boga o zwycięstwo pod Grunwaldem, a może na pamiątkę kary za nieoględne sięgnięcie ręki do relikwiarza. Biorą ten posąg jeszcze za wotum jakiegoś' pobożnego pielgrzyma uzdrowionego celem uwiecznienia doznanego cudu. Jakoż podanie pomiędzy mieszkańcami Słupi, mówi że szlachcic z okolic Radomia, w czasach króla Jana Kazimierza sparaliżowany na rękę, nogę i mowę, ofiarował się do drzewa krzyża świętego a przywieziony w to miejsce dał znak, aby zdjęto go z pojazdu, bo na widok kościoła chce oddać cześć Drzewu Żywota. Gdy to uczyniono poczuł się zdrowym i na tą pamiątkę, kazał zrobić tą figurę, której ręka na temblaku ma przypominać poprzednie kalectwo. Podaniu temu choć je powtarzają światlejsi Słupianie wierzyć trudno, bo właśnie Kwiatkiewicz od 1645 do 1690 roku, czyli od swego wstąpienia do nowicjatu, spisywał cuda jakie się tu zdarzyły, a o tak ważnym wypadku nie wspominał. Zdaje się przecież, że czyżby to był król Jagiełło czy poganin, czy pojazdem, albo jak drudzy utrzymują na klęczkach pod górę sunący szlachcic z radomskiego byliby współcześni benedyktyni coś o nim w notatkach zamieścili, kiedy o posągu biskupa Tomickiego z wosku i o drobniejszych wotach nie przemilczeli. Nadmieniamy, że suknia i opończa pomnika, a nawet jego podstawa, przypominają wizerunek budowniczego, umieszczony na tablicy erekcyjnej z 1337 r. kościoła w Radłowie i wnosimy, że ponieważ posąg łysogórski jest wyrobem surowszym przeto być może, iż jest od radłowskiego o sto lat starszy. Niemcewicz w "Podróżach Historycznych" dowolnie poczytał osobę klęczącą za św. Benedykta w błagającej postawie wstawiającego się do niebios za domem bożym i zakonnikami. W pamiętnikach zaś swych czasów powiada: że szczęśliwy był w sprowadzeniu nieforemnego posągu z pod Góry Klasztoru Św. Krzyża, zbudowanego przez Bolesława Chrobrego. Przeniesiony był tam ciekawy posąg do Domu Towarzystwa Nauk Warszawy i umieszczony na wejściu przy schodach. Prosta to zmyłka bo do Domu Towarzystwa sprowadzona była "Baba Chęcińska" o czym wiadomość z wizerunkiem podał "Pamiętnik Sandomierski" a takie baby czyli niekształtne bałwany wyobrażające kobiety często na mogiłach w stepach guberni chersońskiej i na Donie spotkać się dają.
Biskup płocki Prażmowski dowolnie także wziął osobę kamienną spod Łysej Góry za wizerunek Bolesława Chrobrego, któremu powszechnie przypisują założenie świętokrzyskiego klasztoru. Na przedstawienie Prażmowskiego Komisja Rządowa Wyznań poleciła Komisji Województwa Sandomierskiego, aby się zajęła spławianiem pomnika do Warszawy. Dzierżawca majątku w Baszowicach, w którego gminie znajdował się posąg zażądał 1100 złotych za dostarczenie go do Wisły. Komisja Wojewódzka donosząc o tym nadmieniła, że figura jest znacznie uszkodzona. Komisja Rządowa przeto kazała ją powiatowemu budowniczemu opisać i na skutek jego raportu wyrzekła: gdy statua niezgrabnie wykuta, przez czas zniszczona, wyobrażająca klęczącego mężczyznę domniemaną statuą Bolesława nazwana nie zasługuje na przeniesienie do stolicy, przeto na dawnym miejscu pozostaje (25 maja 1824 rok).
Inni, jak Chądzyński dowodzą, że posąg wyobraża Wacława Jezłowieckiego herbu Habdank, starostę ruskiego, wojewodę podolskiego rycerza walecznego sławnego, który miał zabić biskupa ormiańskiego za to, że go strofował za nieludzkie obchodzenie się z poddanymi: tenże los spotkał żonę Jezłowieckiego, który nareszcie tknięty łaską bożą porzucił zamek i majętność a sam wystawiwszy kaplicę na Witosławskiej górze w pokucie życia dokonał. (Niesiecki I, II str. 421). Ks, J. Gacki w swym cennym dziele "Benedyktyński klasztor Na Łysej Górze, 1873" przypuszcza, że posąg ten pochodzi z XIII wieku. Ma zatem 700 lat, nic stanowczego jednak o pochodzeniu nie pisze.